Przez ostatnie lata w moim domu nagromadziło się kilka książek o Rumunii. W tym poście chciałam polecić wam kilka tytułów, dla tych którzy chcą dowiedzieć się o Rumunii czegoś więcej lub być może planują ją odwiedzić.
Z wszystkich książek przedstawionych na zdjęciach szczególnie polecam 'Rumunia. Podróże w
poszukiwaniu diabła' Michała Kruszony.
Książka pełna jest opisów otwartch i przyjaznych ludzi, a także pełna niesamowitych fotografii, sam Kruszona zdecydowanie ma poczucie humoru a swoim stylem pisania zaciekawi każdego (nawet moją mamę, która do Rumunii była nastawiona dosyć sceptycznie). Naprawdę, naprawdę polecam!
Kolejna z pasji mojej rodziny to grotołaztwo. Osobiście jeszcze nie odkryłam, czy ją podzielam, bo kiedy przychodzi co do czego i staje przy wejściu do jaskini mam ochotę uciec, ale z drugiej strony zawsze jest to niesamowite przeżycie.
Jak to bywa pasje do grotołaztwa i fascynacje Rumunią trzeba było połączyć i tu pojawia się to czego dotyczy ten post, czyli rumuńskie jaskinie, które są równie piękne jak ona cała.
Tradycyjnie pokazuję galerie kiku zdjęć:
Jeśli chcesz poczytać więcej o wyprawach tego typu, lub po prostu więcej o tym sporcie możesz to zrobić tutaj, klikając w zakłądę wyjazdy lub wyprawy w rogu strony (nie zapomnij zajrzeć do galerii - gorąc polecam!): klub nocek
Nie tylko w Mołdawii możemy usłyszeć nasz ojczysty język, w
Rumuni także jest to możliwe -
Nowy Sołoniec to wieś w jej południowej zamieszkana głównie przez polaków.
Uczucie kiedy wychodzi się w wiosce w Rumunii i przechodząca akurat osoba powita Cię polskim 'Szczęść Boże' jest naprawdę wspaniałe. W ogóle pobyt w takich miejscach jest czymś niesamowitym. Trochę ironiczne, że nigdy nie czułam się tak związana z Polską, niż kiedy odwiedziłam tę właśnie wieś. Zdarzyło nam się także być tam 2 i 3 maja, 2 maja, kiedy obchodzony jest Dzień Polonii i 3 kiedy jest nasze święto narodowe, śmiesznym jest fakt, że by uświadomić sobie jak wspaniale jest być Polką, musiałam wyjechać za granice. Powyżej opisane święta są tam obchodzone naprawdę uroczyście.
W Nowym Soloncu znajduje się polski kościół i oczywiście dom polski.
Tu podczas noclegu w domu polskim.
Niedaleko Nowego Sołońca ( można używać obu nazw - zarówno rumuńskiej - Nowy Soloniec jak i polskiej - Nowy Sołoniec) jest miejscowość - Kaczyce, gdzie znajduje się kopalnia soli wykonana, przez polaków, na wzór kopalni w Wieliczce.
Kiedy jedziemy na wyprawę, to zawsze autem terenowym, stąd nazwy 'wyprawa 4x4' czy 'off road', skąd wziął się ten termin, wszyscy wiemy, jeżeli nie spójrzcie jeszcze raz na tytuł. Dlaczego? To po prostu kolejna z pasji, dzięki samochodom, można dostać się w miejsca, w których pieszo było by to mało możliwe, a także doznać tego swoistego 'dreszczyku emocji'.
Tu GPS pokazuje wysokość, na której akurat byliśmy,
dostać się na tą wysokość samochodem, to też
coś, w Polsce jest oczywiście byłoby to niemożliwe.
Jeżeli chodzi o rozbijanie obozów, wybór należy do nas, jak już wspominałam tamtejsze Karpaty są dzikie, więc po prostu jeżeli spodoba nam się pewna połonina i uznamy, że miejsce jest bezpieczne ( nie zapominajmy, że jesteśmy w górach, spotkanie niedźwiedzia, czy wilka, jest aż nadto prawdopodobne) możemy rozbijać namiot!
Oczywiście pragnę zaznaczyć, że nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek będący na tym samym wyjeździe co ja, (w sumie może z trzy razy dotychczas widziałam jakieś inne wyprawy) celowo niszczył przyrodę, jeździ się po szlakach, przetartych przez pojazdy, które wożą dajmy na to drewno, to oczywiste!
W przeciągu licznych wyjazdów udało się nam zawrzeć kilka niesamowitych znajomości. Historią, którą zawsze przytaczam, kiedy próbuję uzmysłowić znajomym mentalność i gościnność rumunów, jest historia poznania Berrego. Mój tata poznał go stojąc w kolejce do jednego z przydrożnych sklepów. Do dzisiaj nie wiem jak rozmawiali, skoro jedynym językiem, który zna Berry jest rumuński,a taty polski, ale po kilku chwilach rozmowy zaprosił on tatę wraz z wszystkim będącymi wtedy na wyjeździe do własnego domu. By jak najlepiej ugościć nieznajomych, 'zrzucił' nawet swoją 80 letnią mamę z łóżka. Zaprosił wszystkich na noc, podał kolacje i śniadanie. Rano zrobiliśmy zdjęcia i wzięliśmy jego adres , na który wysłaliśmy list, z trudem przetłumaczony na rumuński wraz z wywołanym zdjęciem. Nie dostaliśmy odpowiedzi, więc przez rok nie mieliśmy z Berrym kontaktu, wraz z kolejną wyprawą, znowu zawitaliśmy do jego miejscowości, gdzie sytuacja się powtórzyła, Berrego spotkaliśmy pod tym samym sklepem i od razu zostaliśmy zaproszeni do domu. Ku naszemu zdziwieniu mężczyzna starannie wyciągnął nasz list w raz z zdjęciem, z specjalnej szkatułki. Później okazało, się, że jego matka zmarła i zdjęcie na którym jesteśmy wszyscy razem, było ostatnim zrobionym jej zdjęciem. Berry stał się przyjacielem, a każde spotkanie jest naprawdę wzruszające.
Ale to nie jedyna taka osoba, którą spotkaliśmy, w zeszłe lato na przykład mieliśmy problem z znalezieniem miejsca na nocleg, spytaliśmy się więc czy nie możemy rozbić namiotów 'w ogródku' pewnego małżeństwa. Oczywiście odpowiedź była twierdząca, małżeństwo od razu poczęstowało nas świeżym mlekiem, serem. Pan pokazał swoje rodzinne zdjęcia i wszystkie swoje najważniejsze rzeczy. I znowu. Adres. Zdjęcie. Dużo radości.
Mołdawia to małe państwo, graniczące z Rumunią, chciałabym opowiedzieć o małej wiosce leżącej w północno-zachodniej Mołdawii - Styrczy.
A co w niej takiego szczególnego? Styrcza jest bowiem nazywana Małą Warszawą, znajduje się w niej dom polski, zespół folklorystyczny, wydawane jest polskie czasopismo, istnieje możliwość nauki języka polskiego. W wsi znajduje się kościół katolicki, a w salkach przy nich polskie siostry prowadzą przedszkole. Ogólnie wieś zamieszkuje ponad 120 polaków.
W Mołdawii nie żyje się łatwo, średnia pensja nie starcza nawet na pokrycie podatków, żywność więc trzeba zapewnić sobie w własnym zakresie, w sklepach jest zbyt drogo. Większość polaków zamieszkujących Styrcze nie posiada obywatelstwa polskiego, jedynie 'kartę polaka', Mołdawia nie jest w Unii Europejskiej, aby więc wyjechać w odwiedziny do ojczystego kraju mieszkańcy Styrczy potrzebują wizy, część z nich nigdy w Polsce nie było, pociąg jest przecież zbyt kosztowny.
Mamałyga - 'słońce na stole'.
Potrawa z mąki kukurydzianej, która codziennie znajduje się
na stołach Mołdawian, w zastępstwie za zbyt drogie pieczywo.
Z pracowni lokalnego artysty:
Dostaliśmy nawet rysunki od dzieci! :) Tak więc kiedy już pojedziecie do Rumunii, koniecznie zahaczcie o Styrcze, pamiętajcie by wziąć ze sobą parę książek, w domu polskim bowiem odbywają się zajęcia dla dzieci, materiały edukacyjne są jednak niesamowicie trudne do zdobycia.
Osiem krajów może pochwalić się faktem, iż na ich terytorium leży wspaniały łańcuch górski Karpaty: Austria, Czechy, Słowacja, Węgry, Ukraina, Serbia, Polska i oczywiście Rumunia.
Niestety, lub może 'stety' to rumuńska część Karpat zachwyca mnie bardziej. Głównie dlatego, iż jest bardziej dzika, zdecydowanie nie widać w niej takiej ingerencji człowieka jak w przypadku Polski. No bo czy spotkaliście kiedyś w drodze na Kasprowy Wierch stado dzikich koni? Kiedy ostatnio w drodze na Morskie Oko, ktoś zaprosił was na świeże mleko i kawałek sera? Wszędzie oznakowane trasy, szlaki, wszędzie znaki informujące nas o wszelkich zakazach. Nie trzymanie się szlaku to prawdziwy występek. Nie chce ujmować polskim Karpatom, ponieważ spędziłam w nich niezliczone ilości cudownych chwil, próbuje po prostu podkreślić wyjątkową specyfikę rumuńskich gór i rumuńskiej kultury.
W Rumunii po prostu więcej wolno.
Żeby poczuć ten klimat, trzeba tam pojechać, żadne opisy, a nawet zdjęcia nigdy nie oddadzą tego uczucia kiedy stoisz na połoninie, z każdej strony otaczają cię góry, a od najbliższej cywilizacji dzielą cię dziesiątki kilometrów, w takich chwilach człowiek czuje, że może wszystko, że jest wolny.
Mimo wszystko spójrzcie na zdjęcia, myślę, że choć trochę oddają to co (zapewne z niewielkim powodzeniem) próbowałam opisać powyżej.
/Kto pod niebem gołym spał, chociaż jeden raz temu ciągle tych chwil będzie brak. ~ mój brat niedźwiedź/